|
|
Ulica
Zakopiańska to przepiękna uliczka z ogromnymi klonami. Pamiętam ją, gdy
jeszcze miała kocie łby - gdy do Polski przyjechał generał deGaulle w jedną, a
może dwie noce położono na Zakopiańskiej asfalt, który jest do dzisiaj. Asfalt
trzeba było położyć by Warszawa dobrze wypadła w oczach deGaulle'a, bo przy
Zakopiańskiej była wtedy ambasada Francuska. Ambasada zajmowała budynek, w
którym dziś jest ambasada Pakistanu i sąsiadujący z nim od tyłu budynek przy
ulicy Krynicznej. W czasach mojego wczesnego dzieciństwa mieszkało w okolicy
dużo Francuzów i do dobrego tonu, wśród nas dzieci, należało podbieganie do
przechodzących pracowników ambasady i mówienie: "bonjour madame" lub "bonjour
mousieur", by za chwilę z lubością usłyszeć odpowiedź również po francusku: "bonjour".
Szczególnie ceniliśmy siwowłosą kobietę (mówiliśmy na nią Madame), która
odpowiadała dłużej: "bonjour les petites" i częstowała cukierkami. Pamiętam też
bardzo miłe dziewczynki z którymi bawiłam się. Z chłopcami było gorzej, bo byli
starsi i nieznośni, dlatego chyba do pierwszych obcych słów, które poznałam
należało również takie słowo jak: "la cochon" -"świnia" po francusku. Mniej więcej na początku drugiej połowy lat pięćdziesiątych podłączano
budynki ulicy Zakopiańskiej do miejskiej kanalizacji, likwidując istniejace
dotychczas w ogródkach szamba. Wielką sensacją było znalezienie, podczas tych
prac, bardzo dużego, dobrze zachowanego pocisku artyleryjskigo w naszym
szambie! Wbity był w beton obudowy szamba mniej wiecej metr pod ziemią.
Oczywiście natychmiast przerwano prace i wezwano saperów. Ci jednak, zobaczywszy
miejsce, tylko pokiwali głowami i pojechali; przyjechali jednak ponownie, ubrani
w stosowne kombinezony. Niestety, nie widziałam operacji wydobywania pocisku,
gdyż moja mama, podstępnie wykorzystując władzę rodzicielską zabrała w tym
czasie, mnie i inne dzieci z sąsiedztwa, na spacer. Mimo to, długo jeszcze,
jako "właścicielka bomby", chodzilam dumna, przecież bomba leżała w moim
ogródku!
|
|